Kapitan Ameryka: Odwaga Nowego Świata – Recenzja
Film Kapitan Ameryka: Odwaga Nowego Świata wpisuje się w kanon uniwersum Marvela, choć nie jest ani szczególnie odważny, ani nowatorski. W rolach głównych wystąpili Anthony Mackie i Harrison Ford, a sama produkcja okazuje się stosunkowo przewidywalna jak na standardy Marvela.
Początkowe Wrażenia i Fabuła
Moje ulubione chwile filmu można policzyć na palcach jednej ręki. Najjaśniejszym punktem był moment, w którym Kapitan Ameryka i Falcon próbują powstrzymać dwa myśliwce przed atakiem na militaria różnych krajów. W efekcie dochodzi do wybuchów i strzałów z karabinów maszynowych, a Kapitan Ameryka w pewnym momencie zatrzymuje pocisk, jadąc na nim niczym na desce surfingowej – moment ten trwa zaledwie kilka sekund, ale wtedy właśnie zdałem sobie sprawę, że filmowi brakuje czegoś świeżego i zabawnego.
Przejście Mantla i Rozwinięcie Akcji
To już czwarty film poświęcony Kapitanowi Ameryce, lecz pierwszy z Samem Wilsonem (Anthony Mackie) w roli głównej. Przekazanie mantla zdarzyło się sześć lat temu, a jego droga opisana była w serialu The Falcon and the Winter Soldier. Mimo że w Brave New World występuje kilka nowych elementów, historia ta bardziej przypomina odgrzewany kotlet niż coś świeżego.
Obsada i Wykonanie
Harrison Ford wciela się w postać prezydenta Stanów Zjednoczonych, Thaddeusa Rossa. W filmie Ross próbuje zawrzeć traktat dotyczący pozyskiwania zasobów z wyspy, która pojawiła się w filmie Eternals. Głównym zasobem jest adamantium, nowość w uniwersum kinowym Marvela, lecz nie jest do końca jasne, dlaczego jest on tak znaczący.
Walka o Zasoby i Nowe Elementy
Kapitan Ameryka często współpracuje ze swoim przyjacielem Joaquinem Torresem (Danny Ramirez), który z czasem zaczyna pełnić rolę Falcona. Pojawienie się nowych bohaterów i powrót do wątków sprzed lat powinno dodać świeżości, ale zamiast tego efekt jest raczej przeciętny.
Podsumowanie i Wnioski
Film Kapitan Ameryka: Odwaga Nowego Świata jest typowym przedstawicielem klasycznego kina akcji Marvela, nieprzesąca oryginalnością ani emocjami. Anthony Mackie jako Kapitan Ameryka dwoi się i troi, by utrzymać zainteresowanie widza, jednak nawet jego charyzma nie potrafi zakryć płytkiej fabuły. Ford, w roli drugoplanowej, również dostarcza energii, choć historia sama w sobie nie porywa. Produkcja kończy się sceną po napisach, która powinna zaspokoić niektórych fanów, ale zdecydowanie brakuje jej znaczenia i gry emocji, które wprowadziłyby ten film do czołówki uniwersum Marvela.